Leonie XIV, powodzenia!
Kiedy się śledzi debatę publiczną, można odnieść wrażenie, że żyjemy w czasach apokalipsy. Katastrofy klimatyczna i demograficzna, kryzys demokracji, możliwa wojna nuklearna, już trwająca rewolucja AI... Warto przy tym zauważyć, że oczekiwana długość życia nie tylko w krajach rozwiniętych, lecz także rozwijających się, jest najwyższa w dziejach. Tak, ludzie żyją w bardzo różnych warunkach, jednak to dostrzegamy i część z nas zastanawia się, jak temu zaradzić. Jeszcze 100 lat temu mało kogo to obchodziło, bo wielu walczyło o własne fizyczne przetrwanie, a spora część ludzkości nie dożywała wieku dorosłego. Dziś, przynajmniej w świecie szeroko rozumianego Zachodu, uznajemy raczej za pewnik, że dziecko dojdzie do pełnoletności.
Jeśli miałbym szukać jakiegokolwiek racjonalnego uzasadnienia dla obecnej popularności katastroficznych opowieści, to widziałbym je w demontażu państwa dobrobytu drugiej połowy XX w. Możliwe, że w społecznej świadomości XXI w. przyniósł wielu mieszkańcom Zachodu głównie zmiany na gorsze. A przynajmniej udało się to im opowiedzieć w ten sposób. Politycy zrozumieli, że granie apokaliptyczną kartą po prostu dobrze się sprzedaje i tworzy przestrzeń do usprawiedliwienia wyjątkowych działań, które jawią się jako niezbędne w obliczu jakiejś nadciągającej katastrofy. Donald Trump może się kreować na zbawcę narodu i – co więcej – jest tak postrzegany przez swoich zwolenników, a i my mieliśmy swoje „Jarosław Polskę zbaw” czy „Tusku, musisz”.

