Tu trzeba szoku
W jednym można zgodzić się z Putinem – trwały pokój faktycznie wymaga usunięcia fundamentalnych przyczyn konfliktu. Tyle że są to zupełnie inne przyczyny niż te, o których mówi Kreml

Niemal tydzień temu przywódcy „koalicji chętnych”, obejmującej m.in. Polskę, Wielką Brytanię, Francję i Niemcy, spotkali się w Kijowie z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim i zaproponowali sekwencję działań, które mają doprowadzić do ostatecznego zaprzestania rozlewu krwi w Ukrainie – najpierw czasowe zawieszenie broni, potem rozmowy na temat warunków trwałego kompromisu pomiędzy walczącymi stronami. Telefonicznie uzyskano wsparcie Donalda Trumpa, a w tle pojawiła się zapowiedź, że odrzucenie tej propozycji przez Moskwę spowoduje zaostrzenie sankcji na Rosję oraz dodatkowe dozbrojenie Ukrainy. Popełniono przy tym pewien pozornie drobny, ale w gruncie rzeczy kluczowy błąd. Zamiast zapowiedzieć natychmiastowe wejście w życie konkretnych rozwiązań w przypadku odrzucenia planu przez Kreml, co stanowiłoby mocne ultimatum (a warto przypomnieć, że rosyjscy przywódcy rozumieją i szanują tylko język siły), sformułowano groźbę odsuniętą w czasie – „rozpoczęcie prac nad nowym pakietem sankcji”. Ciąg dalszy zdarzeń był tego naturalną konsekwencją.
Kręte drogi do Stambułu
W Moskwie ewidentnie odczytano to jako blef i sygnał słabości: przyznanie, że nie ma jeszcze ani pomysłu na te sankcje, ani tym bardziej zgody na ich zakres ze strony wszystkich kluczowych graczy. Co więcej – deklarację „koalicji” zrozumiano jako faktyczne zaproszenie do gry o kształt przyszłych rozwiązań. Rosjanie mają wszak wciąż do dyspozycji istotne narzędzia wywiadowcze i lobbingowe w krajach Zachodu – od polityków budujących swą pozycję wyborczą na antyukraińskich resentymentach lub na nadziejach powrotu do „business as usual” po zdolność manipulowania na wielką skalę emocjami i lękami opinii publicznej.

