Paralizator albo długopis
Prezydent RP może jednocześnie zbyt wiele i zbyt mało. To utrudnia sprawne funkcjonowanie państwa

Ta suma robi wrażenie. Organizacja i przeprowadzenie tegorocznych wyborów prezydenckich, jak podał Rafał Tkacz, szef Krajowego Biura Wyborczego, będą kosztować podatników ok. 550 mln zł; zaś jeśli doliczyć wydatki na kampanię, to ich koszt wzrośnie do 620 mln zł. Lubujący się w podkreślaniu takich wątków „Fakt” wylicza, że oznacza to wydatek rzędu 20 zł na każdego wyborcę – to tak à propos pomysłów, by za możliwość głosowania trzeba było płacić. Jak widać, już wszyscy płacimy.
Ale może warto tyle wydawać? W końcu chodzi o wybór osoby kluczowej dla państwa. Przekonanie, że wybory prezydenckie mają szczególną rangę znajduje uzasadnienie w samym ich mechanizmie. Mandat społeczny prezydenta jest silniejszy niż rządu. Głowę państwa wybieramy większością bezwzględną (ponad 50 proc. głosujących), zaś rząd tworzą ugrupowania dysponujące zdolnością koalicyjną, co oznacza, że – teoretycznie – partia, z której wywodzi się premier, może ledwo przekraczać próg wyborczy (5 proc.).
Sytuacja nie jest więc zdrowa: polska wersja demokracji wymaga większego poparcia dla reprezentanta kraju niż dla rządu. Emocje (i koszty) związane z wyborem tegoż reprezentanta związane są zaś z faktem, że prezydent może pracę rządu skutecznie sabotować albo oliwić. W praktyce zaognia to konflikt społeczny i powstrzymuje kolejne ekipy przed przeprowadzeniem reform.
Trzecia droga, czyli bigos
Gdy spojrzymy na najpotężniejsze i najbogatsze państwa świata, to ustrojową rolę prezydenta względem rządu określają one w sposób znacznie bardziej zdecydowany niż w Polsce. W Niemczech panuje ustrój parlamentarno-gabinetowy: prezydent to funkcja kontrolno-reprezentacyjna. W praktyce rządy należą do kanclerza i to on kształtuje politykę niemal w całości, a zmiany na stanowisku prezydenta (wybiera go Zgromadzenie Federalne) nie wywołują większej ekscytacji. W USA z kolei, gdzie obowiązuje system prezydencki, głowa państwa jest szefem rządu z wyjątkowo silną władzą nad egzekutywą. Stąd idące w dziesiątki miliardów dolarów koszty kampanii prezydenckich oraz organizacji tamtejszych wyborów i zacięta walka rywali politycznych. Stawka jest wysoka.

