Życzmy sobie dzieci
Rok 2027. Od 19 lat nie urodziło się żadne dziecko. Świat pogrążony jest w chaosie. Po co się o niego troszczyć, skoro nikogo już po nas nie będzie? Ta przejmująca wizja ze znakomitego filmu Alfonso Cuaróna „Ludzkie dzieci” wraca do mnie, gdy patrzę na to, co dzieje się ze wskaźnikami dzietności. Zadajmy sobie, przy okazji Dnia Dziecka, proste pytania: jak wyglądałby świat, gdybyśmy, jak w tym obrazie, stracili możliwość posiadania potomstwa? jaki byłby sens egzystencji? czy nie utracilibyśmy powodu do odkrywania i tworzenia? czy nie ogarnąłby nas skrajny hedonizm?
Świat tonie w bezdzietności
Na całym globie, poza kilkoma wyjątkami, wskaźniki dzietności pikują. Mrozi sytuacja w Azji; w Korei Południowej kobieta statystycznie nie rodzi nawet jednego dziecka – w Pusan czy Seulu wskaźnik dzietności stopniał już do 0,6. Innymi słowy: potrzeba, statystycznie, niemal dwóch kobiet, by urodziło się jedno dziecko. Wskaźniki poniżej 1 straszą w Tajlandii, Chile, Hongkongu, na Tajwanie. Niewiele ponad 1 notują Chiny, Japonia, Urugwaj, Grecja, Finlandia, Litwa czy Argentyna. Polska także. Na zielono, tam, gdzie wskaźnik przekracza wymarzone 2,1 (minimum, by populacja nie zapadała się demograficznie – kobieta rodzi średnio ponad dwoje dzieci), świecą jeszcze pojedyncze wyspy: kraje Afryki Subsaharyjskiej, Azji Środkowej, Egipt, Algieria, Irak, Jordania oraz Izrael.



