Interesy, nie frazesy
Jeśli NATO ma zachować sens i sprawczość, to przyda mu się Ukraina. Nie ma mowy o natychmiastowym członkostwie, ale kto wyklucza je całkowicie, ten działa w strategicznym interesie Rosji

Szczyt Paktu Północnoatlantyckiego, który odbył się na początku kwietnia 2008 r. w Bukareszcie, zadeklarował politykę „otwartych drzwi” dla – jak to wówczas ujęto – „europejskich demokracji”. Zgodzono się m.in. na przyszłe członkostwo Ukrainy i Gruzji, choć nie zdołano przyjąć tzw. „Planu Działań na rzecz Członkostwa” (MAP), czyli kluczowego wedle procedur NATO dokumentu, przygotowującego akcesję. Zablokowały to Francja i Niemcy, bardzo wtedy zaangażowane w wielopoziomową współpracę z Rosją. A także (dziś wiemy już o tym sporo) bardzo mocno zinfiltrowane przez rosyjską agenturę wpływu, która na przemian straszyła „straszliwymi konsekwencjami” konfliktowania się z Moskwą i kusiła świetlanymi perspektywami współpracy ekonomicznej. Dzisiaj można powiedzieć: cóż, szkoda, że w kluczowych stolicach wolnego świata nie wykazano wówczas więcej wyobraźni i determinacji, że zatriumfował oportunizm zmieszany z naiwnym postrzeganiem charakteru rosyjskiego państwa. Być może mogliśmy zaoszczędzić sobie i potencjalnym sojusznikom (a nawet samym Rosjanom) wielu problemów, wydatków, a przede wszystkim daniny krwi. Bowiem Kreml, zachęcony słabością po stronie kontrpartnerów, po paru miesiącach wywołał prewencyjną wojnę w Gruzji, po paru latach zaanektował Krym i aktywnie wsparł powstanie separatystycznych republik ludowych na wschodzie Ukrainy, potem uparcie podsycał trwające tam walki, a wreszcie pozwolił sobie na otwartą, pełnoskalową agresję zbrojną.

