Mniej hurraoptymizmu, więcej technopatriotyzmu
Musimy zdobyć się na minimum zgody wokół spraw najważniejszych – bezpieczeństwa czy polityki energetycznej
Piszę ten tekst pod koniec adwentu – czasu oczekiwania na Boże Narodzenie. I mam wrażenie, że przeżywamy w tej chwili coś w rodzaju podwójnego adwentu. Bo w wymiarze geopolitycznym, technologicznym, cywilizacyjnym również jesteśmy w okresie wielkiego oczekiwania, międzyepoki. Idą zmiany, część z nich widzimy gołym okiem, ale najważniejsze strukturalne przesunięcia wciąż przed nami. Samo czekanie jednak nie wystarczy. Trzeba się dobrze przygotować na przyszłość, która nadchodzi.
Zacznijmy od tego, co boleśnie uwidocznił odchodzący rok, a co wciąż w Polsce trudno niektórym przyjąć. Zarówno globalizacja, jak i demokracja liberalna nie są dane raz na zawsze. Na tych dwóch filarach został zbudowany dobrobyt świata zachodniego, ale „produktem ubocznym”, zwłaszcza ostatnich 30 lat, był wzrost potęgi Chin. Mówiąc wprost: globalizacja nigdy nie była ewangelią, misją humanitarną Waszyngtonu. Była systemem, który Ameryce się opłacał. Dziś, w zmienionych warunkach globalnej konkurencji, taki model już się nie kalkuluje. I dlatego ulega zmianie.





